LONDONGRAD: Jak Londyn stał się pralnią dla rosyjskich pieniędzy — i dlaczego wyciągnięcie ich stamtąd okazało się tak trudne

LONDONGRAD: Jak Londyn stał się pralnią dla rosyjskich pieniędzy — i dlaczego wyciągnięcie ich stamtąd okazało się tak trudne

2025-12-06

W listopadzie ubiegłego roku, gdzieś na szarych wodach u wybrzeży Irlandii, okręt podwodny Royal Navy zrobił coś niezwykłego: wynurzył się. Nie była to awaria. Jednostka wypłynęła na powierzchnię celowo, ustawiając się w zasięgu wzroku Jantara — rosyjskiego statku, który zachodnie służby wywiadowcze od dawna podejrzewają o kartografowanie podmorskich kabli. Tych kruchych włókien światłowodowych, którymi płynie niemal cały światowy ruch internetowy, a przy okazji niemała część utajnionej komunikacji między sojusznikami z NATO. Okręt zawisł tam przez chwilę, widoczny, niczym morska nagana. Potem zanurzył się i zniknął.

O incydencie poinformował w styczniu minister obrony John Healey. Miał on przekazać Moskwie jednoznaczny komunikat: Widzimy was. Ale stał się też mimowolną metaforą szerszego brytyjskiego dylematu wobec Rosji — dekad pobłażliwości, które nagle ustąpiły miejsca spóźnionym, nieco teatralnym demonstracjom czujności. Okręt wynurzył się, zaznaczył swoją obecność i odpłynął w głębiny. Jantar popłynął dalej swoją drogą.

Przez większą część ostatniego ćwierćwiecza Wielka Brytania prowadziła coś, co eufemistycznie można by nazwać polityką otwartych drzwi wobec rosyjskiego kapitału. Mniej eufemistycznie — i bliżej prawdy — funkcjonowała jako najbardziej usłużna pralnia dla rosyjskich pieniędzy. Parlamentarny Komitet ds. Wywiadu i Bezpieczeństwa ujął to w raporcie z 2020 roku z niezwykłą jak na takie ciało szczerością: „Kolejne rządy witały oligarchów i ich pieniądze z otwartymi ramionami, zapewniając im możliwość prania nielegalnych finansów przez londyński «laundromat» oraz kontakty na najwyższych szczeblach z dostępem do brytyjskich firm i osobistości politycznych”. Rosyjskie wpływy w Wielkiej Brytanii komitet określił mianem „nowej normalności”.

„Normalność” to osobliwe słowo na określenie tego, co się wydarzyło. Między 2008 a 2022 rokiem brytyjski rząd wydał ponad trzynaście tysięcy „złotych wiz” — w ramach programu rezydencyjnego, który oferował za minimalną inwestycję dwóch milionów funtów prawo do zamieszkania w Zjednoczonym Królestwie, a z czasem — do uzyskania obywatelstwa. Co piąta z tych wiz trafiła do obywateli rosyjskich. Przez siedem lat, do 2015 roku, program funkcjonował w trybie, który śledczy zajmujący się korupcją nazwali później okresem „ślepej wiary”: wnioskodawcy nie podlegali praktycznie żadnej weryfikacji co do pochodzenia ich majątków. Banki nie musiały przeprowadzać due diligence. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zadawało niewiele pytań i otrzymywało jeszcze mniej odpowiedzi. Pieniądze napływały, wizy były wydawane, wszyscy prosperowali — albo sprawiało takie wrażenie.

Atrakcyjność Londynu dla rosyjskiej elity nie stanowiła żadnej tajemnicy. Miasto oferowało rynki nieruchomości najwyższej klasy, wyrafinowane instrumenty finansowe, doskonałe szkoły prywatne oraz cały ekosystem profesjonalistów — prawników, księgowych, agentów nieruchomości, konsultantów od public relations — skłonnych obsługiwać zamożnych klientów bez nadmiernej ciekawości co do ich przeszłości. Rządowa ocena ryzyka opublikowana w 2020 roku odnotowała, że oligarchowie wykorzystywali darowizny na cele charytatywne i inwestycje w instytucje kultury, aby „wyprać swoją reputację, poprawiając swoją pozycję i wpływy w brytyjskim społeczeństwie„. Kluby piłkarskie okazały się szczególnie przydatne. Uniwersytety przyjmowały dotacje. Muzea witały dobroczyńców. Transakcja była prosta: pieniądze kupowały szacunek, a szacunek kupował dostęp.

Władimir Aszurkow z Fundacji Antykorupcyjnej zeznał przed parlamentem w 2018 roku, że Wielka Brytania jest „naturalnym magnesem” dla Rosjan pragnących relokować swoje aktywa. Pomagał język angielski. Pomagał też status Londynu jako globalnego centrum finansowego. Ale prawdziwa atrakcja była subtelniejsza: system ceniący dyskrecję, traktujący bogactwo jako samo w sobie wystarczającą rekomendację, uważający dociekliwe pytania o źródła majątku za coś nieco niestosownego.

A potem nadszedł 24 lutego 2022 roku.

Rosyjska inwazja na Ukrainę zmieniła krajobraz polityczny z dezorientującą szybkością. W ciągu kilku tygodni rząd brytyjski zamknął program złotych wiz dla nowych wnioskodawców, zamroził miliardy rosyjskich aktywów i uchwalił ustawę o przestępstwach gospodarczych (przejrzystość i egzekucja) — legislację, która przez lata tkwiła w zawieszeniu, lecz nagle nabrała pilności. Druga ustawa, o przestępstwach gospodarczych i przejrzystości korporacyjnej, przeszła w 2023 roku. Ustawa o bezpieczeństwie narodowym stworzyła nowe kategorie przestępstw — szpiegostwo, sabotaż, ingerencję zagraniczną. RT, rosyjski nadawca państwowy, stracił licencję. Oligarchowie znaleźli się na listach sankcyjnych.

Liczby robiły wrażenie. Przed inwazją Rosjanie posiadali w Wielkiej Brytanii aktywa finansowe o wartości około dwudziestu dziewięciu miliardów funtów; do końca 2023 roku kwota ta spadła do 8,2 miliarda. Około dwudziestu dwóch miliardów funtów zgłoszono jako zamrożone w ramach sankcji. Handel między oboma krajami załamał się o niemal dziewięćdziesiąt procent.

A jednak rzeczywistość była znacznie bardziej skomplikowana, niż sugerowały te statystyki. Aktywa ukryte za spółkami-wydmuszkami na Cyprze czy Brytyjskich Wyspach Dziewiczych nie pojawiały się w oficjalnych zestawieniach. Rosjanie, którzy zdążyli uzyskać obywatelstwo, nie byli liczeni jako cudzoziemcy. Beneficjenci złotych wiz z okresu „ślepej wiary” sprzed 2015 roku w wielu przypadkach dawno spełnili wymogi rezydencyjne do naturalizacji — byli teraz, z mocy prawa, Brytyjczykami. Wewnętrzny rządowy przegląd złotych wiz wydanych w tamtym okresie stwierdził „potencjalne dowody” na nielegalne pochodzenie majątku w „niewielkiej mniejszości” przypadków. Ustalenia przekazano organom ścigania. Opublikowano streszczenie; pełny raport — nie.

Roman Abramowicz, miliarder, właściciel Chelsea Football Club, stał się najbardziej widocznym symbolem nowego porządku. Objęty sankcjami w marcu 2022 roku, ogłosił zamiar sprzedaży klubu, a dochód — około 4,25 miliarda dolarów — miał trafić na pomoc humanitarną dla Ukrainy. Transakcję sfinalizowano w maju. Niemal trzy lata później ani jeden funt nie dotarł na Ukrainę. Urzędnicy powołują się na „trudności prawne i techniczne” w ustanowieniu fundacji charytatywnej. Rozmowy z przedstawicielami Abramowicza, ekspertami i międzynarodowymi partnerami trwają, jak nas zapewniono, „w poszukiwaniu rozwiązania”.

Wyzwanie, przed którym stoi Wielka Brytania, nie ma charakteru wyłącznie finansowego — jest architektoniczne. Rosyjskie wpływy nie zostały brytyjskim instytucjom narzucone — zostały zaproszone, powitane i przez dekady wplatane w tkankę życia handlowego i towarzyskiego. Ich rozplątanie wymaga zmierzenia się z niewygodnymi pytaniami o współudział.

Ken McCallum, szef MI5, przedstawił w październiku ubiegłego roku trzeźwiącą ocenę. Wielka Brytania — powiedział — stoi w obliczu „najbardziej złożonego środowiska zagrożeń w historii” — zbiegu terroryzmu, sabotażu sponsorowanego przez państwa i wojny informacyjnej. Liczba śledztw dotyczących zagrożeń państwowych wzrosła o czterdzieści osiem procent w ciągu jednego roku. Rosja, Chiny i Iran stanowią największe niebezpieczeństwo. GRU, rosyjski wywiad wojskowy, realizuje „uporczywą misję siania chaosu na ulicach Wielkiej Brytanii i Europy”, obejmującą podpalenia i sabotaż.

McCallum zauważył, że Rosja coraz częściej sięga po pośredników — prywatnych operatorów wywiadowczych, sieci przestępcze — do prowadzenia operacji, którym Kreml może wiarygodnie zaprzeczyć. Korzystanie z amatorów obniża profesjonalizm tych działań, ale jednocześnie utrudnia ich przypisanie i przechwycenie. Otrucie Siergieja i Julii Skripal w Salisbury w 2018 roku było punktem zwrotnym: zuchwałe, niestaranne, a zarazem skuteczne w zademonstrowanie, że państwo rosyjskie jest gotowe użyć broni chemicznej na brytyjskiej ziemi. Sprawców zidentyfikowano; nigdy ich nie ekstradowano.

Tymczasem szara strefa między pokojem a wojną stawała się coraz bardziej zatłoczona. Rosyjskie bombowce strategiczne okresowo sondowały brytyjską przestrzeń powietrzną, testując czas reakcji. Tankowce „floty cieni” — wysłużone jednostki o niejasnej własności, przewożące sankcjonowaną ropę — pełniły jednocześnie funkcje platform wywiadowczych. Podmorskie kable były mapowane, czasem uszkadzane, w czymś, co europejscy urzędnicy określili mianem „serii podejrzanych ataków na infrastrukturę krytyczną”. W grudniu przecięto główny kabel łączący Finlandię z Estonią. NATO uruchomiło nową operację — Baltic Sentry — do patrolowania regionu. Wielka Brytania wydzieliła do niej samoloty patrolowe.

Jantar powrócił na wody brytyjskie w styczniu, jakby chciał podkreślić granice odstraszania. Royal Navy śledziła go z bliska i ostentacyjnie. Minister obrony Healey przemówił w parlamencie. „Chcę, żeby prezydent Putin usłyszał ten przekaz” — oświadczył. „Widzimy was. Wiemy, co robicie. I nie zawahamy się przed zdecydowanym działaniem w obronie tego kraju”.

Było to dobre oświadczenie, wygłoszone z mocą. Ale rzeczywistość, która za nim stała, napawała mniejszym optymizmem. Wielka Brytania przez dwie dekady budowała infrastrukturę gościnności dla rosyjskiego kapitału, a teraz gorączkowo wznosiła bariery przeciwko rosyjskiej agresji. To pierwsze było dochodowe; to drugie okazało się kosztowne, trudne i niedokończone.

Ustawa o rejestracji wpływów zagranicznych, powołana na mocy ustawy o bezpieczeństwie narodowym, miała zobowiązywać osoby lobbujące na rzecz obcych rządów do ujawniania swojej działalności. Przepisy wciąż nie weszły w życie. Urzędnicy nadal ustalają, które państwa zostaną objęte wzmożoną kontrolą.

Komitet ds. Standardów w Życiu Publicznym rekomendował, by partie polityczne były zobowiązane do weryfikowania rzeczywistego źródła darowizn — reforma, która zrównałaby je z wymogami przeciwdziałania praniu pieniędzy nałożonymi na organizacje charytatywne. Rekomendacji nie przyjęto.

Prawo spółek nadal pozwala na rejestrowanie firm z minimalną weryfikacją dyrektorów czy beneficjentów rzeczywistych. Reformy są w toku; postępy — powolne.

Admirał Sir Tony Radakin, szef sztabu obrony, starał się uspokoić opinię publiczną. Szansa na znaczący, bezpośredni rosyjski atak na terytorium brytyjskie jest — jak powiedział — „znikoma”. To prawdopodobnie prawda. Ale szara strefa — domena sabotażu, dezinformacji i nękania infrastruktury — bynajmniej znikoma nie jest. Jest tutaj, teraz, i każdego dnia pozostaje polem walki.

We wrześniu 2024 roku szefowie MI6 i CIA wydali wspólne ostrzeżenie — rzadka publiczna współpraca — że porządek międzynarodowy jest zagrożony w sposób niewidziany od końca zimnej wojny. Wskazali na „lekkomyślną kampanię sabotażu w całej Europie” prowadzoną przez Rosję i jej „cyniczne wykorzystywanie technologii do szerzenia kłamstw i dezinformacji mających wbijać między nas kliny”. Język uderzał bezpośredniością, brakiem dyplomatycznych ogródek.

Wielka Brytania ze swej strony wciąż się adaptuje. Uchwalono nowe prawa. Stare luki są łatane — acz powoli. Pralnia oficjalnie zakończyła działalność — choć rozmiar pozostawionych przez nią osadów wciąż trudno zmierzyć.

Na wodach wokół Wysp Brytyjskich okręty podwodne wynurzają się i zanurzają. Rosyjskie statki przemierzają Kanał La Manche, korzystając z prawa nieszkodliwego przepływu, podczas gdy jednostki Royal Navy śledzą je z nowo dozwolonej, bliższej odległości. Zasady prowadzenia działań zostały zaostrzone. Przekaz został dostarczony.

Czy został odebrany — i czy to ma znaczenie — pozostaje pytaniem otwartym. Jantar, w końcu, wciąż płynie.